O tym, że ślub jest jednym z najfajniejszych i wyjątkowych dni w życiu, a zwłaszcza w Toskanii napisało już wiele Par przed nami. I mają racją! – włączasz „czas włoski” i świat wygląda inaczej. Nie ma pośpiechu, nie ma tysiąca pytań czy dobrze, czy wszyscy zadowoleni, po prostu cieszycie się chwilą i sobą. No i wszystkim tym co Was otacza, to co zobaczycie i czego zasmakujecie.
Skoro myślicie o takim ślubie to znaczy, że chcecie to zrobić trochę inaczej, może męczy was „polska tradycja”, może chcecie kameralnie i po prostu chcecie bez wielkiego „bum” . Napiszemy Wam trochę inaczej niż wszyscy, nie jak było – to napiszą inne szczęśliwe Pary – ale jak do tego się zabrać i jak się do tego przygotować.
My pomyśleliśmy o tym dość spontanicznie gdzieś między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem. Dwa kierunki chodziły nam po głowie, ale padło na Włochy. Znaleźliśmy kontakt do Joanny, pierwsze maile, potem dłuższa rozmowa i generalnie wiedzieliśmy, ze TAK i wybraliśmy datę na koniec kwietnia – była połowa stycznia. Załatwianie dokumentów cywilnych zajęło około 2 tygodni i to było akurat proste. Dokumenty kościelne to inna rzeczywistość i czasoprzestrzeń, na to trzeba czasu 🙂 nam to zajęło miesiąc …a w między czasie zakomunikowaliśmy najbliższej rodzinie naszą decyzję i żeby zarezerwowali termin. Dokumenty wysłaliśmy do Włoch i resztą zajęła się Joanna. Potem szybko wybraliśmy miejsce i kościół, wszystko co na miejscu chcieliśmy mieć przygotowane, w tym wystrój kościoła i menu na kolację weselną. Gdyby nie pewne problemy z dokumentacją, a właściwie polskimi znakami w alfabecie i mała nerwówka na koniec to na spokojnie trzeba liczyć 2 – 2,5 miesiąca. Przez ten cały czas Joanna trzymała rękę na pulsie i prowadziła nas „za rączkę” przez arkana włoskiej biurokracji. A potem?
A potem przyjazd na miejsce, cieszenie się pogodą, słońcem, jedzeniem, widokiem z tarasu na Florencję i okoliczne wzgórza. No i ślubem oczywiście, przed którym na pół godziny przed rozpętała się prawdziwa ulewa, świata nie było widać. Ale to akurat na szczęście, we Włoszech mówią „Sposabagnata, sposa fortunate – Panna młoda, która zmoknie to szczęśliwa panna młoda”. I jak przez całe 2 dni poprzedzające była klasyczna sielanka tak nagle w przelocie do auta umknął nam bukiet ślubny. Na szczęście jeden telefon do Joanny, która już była na miejscu, i temat w ciągu 20 min został ogarnięty przy pomocy Chrzestnego, który użyczył swojego bukietu :). Zawsze coś musie przecież się wydarzyć na ślubie, prawda?! 🙂
Wszystko wyszło tak jak chcieliśmy, po włosku, z czasem na wszystko, bez pospiechu, bez stresu i pysznie! Ku naszemu zdziwieniu nawet rodzina się do tego dostosowała i atmosfera pachniała wakacjami ze ślubem. Takie dolce far niente! Przez ten cały czas Joanna była zawsze dla na dostępna pod telefonem, mailem, Facebookiem i w Polsce i na miejscu. Dyskretnie z boku, ale zawsze z pomocą jeśli jej potrzebowaliśmy. Dziękujemy 🙂
Wystarczy, że będziecie się cieszyć prostymi rzeczami, które daje Wam Toskania: słońce, pyszne jedzenie, otoczenie, widoki oraz wino 🙂 Tak naprawdę więcej nie potrzeba, by uczynić swój ślub wyjątkowym.
P&M