Ewa i Marcin 25.05.13

Category
ślub

Pomysł na ślub w Toskanii?

Miało być romantycznie, w małym kościółku na wzgórzu z pięknymi widokami i klimatem jaki lubimy, zatem nie mogło być to inne miejsce jak zielone wzgórza Toskanii.

Ponieważ należę do osób że nie ma rzeczy niemożliwych zatem zaczęłam szukać informacji  i  natychmiast  po oświadczynach realizować pomysł ślubu w słonecznej (przynajmniej tak nam się kojarzy:)) Toskanii.

Pomocną dłoń podała nam Asia z Visitoscana. Osoba o niezwykłej aparycji, podobnym charakterze do mojego i zamiłowaniem do tego samego – podróży i przeżywania prozy życia w sposób niezwykły.

Asia z Visitoscana to ujmując poetycznie moja bratnia duszyczka, która z pełnym profesjonalizmem zajęła się organizacją naszego ślubu.

Moje wymagania? To typowo toskańska willa na zakwaterowanie podczas pobytu dla nas, naszych rodziców, a także świadków, zabytkowy kościółek na wzgórzu oraz klimatyczne miejsce na kolację w dobrym tonie. To tyle jeśli chodzi o przekazanie Asi podstawowych moich wymagań względem ślubu. Jedynym ustępstwem na które nie chcieliśmy pójść to zmiana daty ślubu.

Marcin, mój obecny mąż wymyślił taką, a nie inną datę i tego się trzymaliśmy. Zatem Asia musiała wszystko dopasować do tego terminu.

Wbrew pozorom , to najgorsze zadanie, bo noclegów o podobnych oczekiwaniach można znaleźć wiele, ale znaleźć księdza, namówić go na udzielenie ślubu, narzucić mu datę i wynająć zabytkowy kościołek z XII wieku, to już nie lada problem. Asia temu sprostała!!!!!

Zatem w bardzo krótkim czasie, bo w przeciągu niecałego miesiąca (nie wspominając, że podczas tego miesiąca Asia była na urlopie w Polsce) mieliśmy umówionego księdza, zarezerwowany kościół zgodnie z wybraną przez nas datą ślubu oraz przekazane wszystkie dokumenty jakie są potrzebne do zawarcia związku małżeńskiego poza krajem ojczystym. Wydawałoby się, że to może rodzić wiele problemów, jednak zgodnie ze wskazówkami Joanny wszystko stało się bardzo proste. Rzekłabym, że nad wyraz proste i łatwe do realizacji. 

W międzyczasie Asia zaproponowała nam na miejsce noclegu typową toskańską willę. Płożona jest ona bardzo malowniczo i bardzo wysoko tuż przy drodze prowadzącej z Pistoi do Vinci. Widok, który można podziwiać z willi jest niesamowity. Jeśli ktokolwiek chciałby poczuć prawdziwą Toskanię to właśnie tam. Pech chciał, że trafiliśmy na zimne i deszczowe dni. Od lat nie odnotowano w tym rejonie takich opadów deszczu. Ponieważ willa usytuowana jest wysoko na wzgórzu, to panuje tam mikroklimat. Wiatr wiał potwornie i przez to nawet w pomieszczeniach było najzwyczajniej w świecie zimno. Willa ze swoimi grubymi murami i rustykalnym wnętrzem na pewno doskonale sprawdza się podczas upałów jakie panują tu w lipcu i sierpniu. Niestety nam pogoda sprawiła psikusa! Poza tym, wszystko było super, a widoki z okien i tarasu przysłaniały pogodowe mankamenty. 

I ostatnia ważna kwestia podczas organizacji ślubu w Toskanii. Jest to bez wątpienia wybór odpowiedniej restauracji. Stawialiśmy na tradycję, na lokal z duszą i pięknym wnętrzem. Asia zaproponowała nam kilka restauracji, każda miała swój urok, jednak nasz wybór padł na pierwszą z przedstawionych. Jest to typowo toskańska restauracja, mieszcząca się we Florencji nad rzeką Arno. Jest to miejsce z tradycją, przekazywana z dziada pradziada. Na ścianach są przepiękne malowidła i charakterystyczne dekoracje. Panuje tam niepowtarzalny klimat. Do tego ława przy której siedzieliśmy, to zwykła, a zarazem niezwykła ława, gdyż pochodzi z XII wieku!! Ponieważ my – młoda para – a także nasi rodzice stosujemy na co dzień nietłustą i bardzo delikatną dietę, a szczególnie wieczorem jesteśmy przyzwyczajeni do innej kuchni, to skosztowaliśmy mimo wszystko tradycyjnych toskańskich potraw. Zachwycaliśmy się szczególnie wyśmienitą pappa al pomodoro! Jednym słowem miejsce było jak najbardziej dla nas odpowiednie.

Inna ważna kwestia to pamiątka ze ślubu czyli zdjęcia. Ponieważ, ja i Marcin nie lubujemy się w zdjęciach ustawianych, w zdjęciach pozowanych i oklepanych przy parasolkach czy np. torach kolejowych bo to dla nas tandeta, to chcieliśmy mieć jak najbardziej naturalne zdjęcia z ceremonii ślubnej oraz zdjęcia we Florencji. Owszem, można było wynająć profesjonalnego fotografa, którego cena przyprawia we Włoszech o zawrót głowy ale naprzeciw temu, wyszła Asia z propozycją, że jej Andrea, który interesuje się fotografią amatorsko mógłby nam takie zdjęcia zrobić. Bez wahania podjęłam decyzję, że to ma być on. Nie znałam jego zdolności, bah, nie znałam nawet jego osobiście, ale zaryzykowałam i nie zapomnę tego do końca życia. Sesja z Andreą to była prawdziwa frajdą.Czułam się fantastycznie i czułam się jak gwiazda filmowa krocząca po stylowej Florencji.Trzeba dodać, ze uwielbiam pozować do zdjęć, co też na pewno Andrei ułatwiło zadanie. Czasami wyglądało to w taki sposób, że najpierw szedł Andrea, ja za nim, za mną lub obok mnie kroczyła Asia z naszym ukochanym pieskiem – Gasparem, a na końcu szedł pan młody :), przynajmniej tak twierdzi, że szedł na końcu, pominięty, a ja świetnie się bawiłam, bo rzeczywiście to była wielka frajda. Do tego florencki tłum z całego świata. Przechodnie uśmiechali się, gratulowali nam ślubu krzycząc Auguri ! i robili nam zdjęcia. Myślę, że takiej atmosfery nie uzyskałabym nigdzie indziej. A zdjęcia? Jak dla mnie są cudowne. Oddają nasze szczęście, ukazują nieschodzący uśmiech z naszych buziek i otaczające nas piękno.

Nasz ślub był niebanalny, niepowtarzalny i odbył się w najdrobniejszym calu tak jak sobie zaplanowaliśmy.  Niech się nikomu nie wydaje, że to cichy i skromny ślub! Powinny schować się śluby z tradycyjnym weselichem, tańcami do białego rana i banalnymi zabawami. Nasz ślub i jego świętowanie to cały rytuał, a świętowanie z okazji naszych zaślubin trwa i trwa i trwa… Trzy imprezy, kilka spotkań z pojedynczymi osobami, wszystko składa się na jedną wielką imprezę trwającą ponad miesiąc. 

Psikusa sprawiła nam jednak pogoda. W dniu ślubu przeszła wszelkie nasze oczywiście negatywne oczekiwania, ale zgodnie z włoskiem przysłowiem Sposa bagna, sposa fortunata czyli mokra panna młoda to szczęśliwa panna  młoda. Zaczęło się już w godzinach porannych, kiedy to zaczęła szaleć burza. Trwała nieprzerwanie od godz. 04.00 rano do 16.00 i jeszcze później. Do tego chłód i przeszywający wiatr. Ale nad nami czuwała również opatrzność. Odebraliśmy to jako znak dla nas, bo wchodząc do kościoła była ulewa, a wychodząc z niego świeciło słoneczko. Zdążyliśmy pstryknąć dosłownie kilka zdjęć. Wsiedliśmy do samochodu, zjechaliśmy ze szczytu w Valdibure i znowu zaczęła się ulewa, dojechaliśmy do bramek Florencji i wyszło słoneczko. Mogliśmy w związku z tym zrealizować plany zdjęciowe.

Po sesji fotograficznej, gdy Asia i Andrea odwieźli nas do restauracji, znowu lunął deszcz! Czyż tego nie można nazwać wielkim szczęściem???? Ja myślę, że to był dla nas jakiś znak.

Aha, jeszcze jedno. Na kilka tygodni przed naszym przyjazdem powiadomiłam Asię, że chciałabym mieć do ślubu bukiecik z lawendy. W środę po przyjeździe udaliśmy się na rynek do Pistoi, razem z Marcinem, Asią i Małgosią Matyjaszczyk (która miała ten bukiecik dla mnie zrobić), w celu zakupu kwiatów.  Akurat mojej ulubionej odmiany lawendy nie było, ale na wszystko znajdzie się rozwiązanie! 
Byliśmy mile zaskoczeni piękną dekoracją kościółka przygotowaną przez Małgosię na naszą ceremonię! Efekt był naprawdę wyjątkowy. Było skromnie, z klasą, a przede wszystkim bardzo romantycznie.

Reasumując krótki opis ślubu w Toskanii, gdyby nie Asia pewnie nie byłoby to takie proste i tak szybko załatwione. Niezwykle pomocna okazała się jej rola, w której nota bene spisała się na medal. Zaufałam Asi w 100% , co było dobrą decyzją. Nie każdy być może ma tyle odwagi by pozostawić organizację tak ważnego dnia osobie trzeciej, która ma dopilnować wszystkich kwestii formalnych, jednak Asi każdy powinien zaufać i nie bać się, że coś będzie nie tak. Jest to dziewczyna, która cechuje się wysokim profesjonalizmem, osobistym zaangażowaniem i wkłada wiele serca w to co robi. Oczywiście, wszystko ustalałyśmy wspólnie, ja analizowałam i dbałam o detale, ale robiłam to na odległość.